Magdalena Merta: Przyczyna katastrofy jest dla mnie jasna od lat. Doszło do wybuchów
W poniedziałek zaprezentowany został raport z prac podkomisji ds. wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej. Z dokumentu wynika, że przyczyną tragedii był wybuch termobaryczny. Według podkomisji, do katastrofy doprowadziła ingerencja Rosji.
Zdaniem Magdaleny Merty jest za wcześnie, by mówić o raporcie końcowym. – Dzisiaj mieliśmy medialną prezentację – wskazała wdowa po ministrze Tomaszu Mercie w rozmowie z portalem Interia.
– Znaczna część tej prezentacji zawierała informacje, które znamy od dawna. To, że osoby zgromadzone na płycie lotniska Smoleńsk-Siewiernyj, w tym załoga Jak-a, słyszeli detonacje, było wiadome od szeregu lat. Znany był również fakt, że komisja Millera, bojąc się słowa wybuch, zamieniła rosyjską "strefę wybuchu" na "strefę pożaru". Już wcześniej było także wiadomo, że szczątki samolotu zostały znalezione 400 metrów przed "pancerną brzozą", która nie miała żadnego związku z katastrofą – podkreśliła.
– Kiedy w maju 2010 roku zawiązywało się stowarzyszenie rodzin Katyń 2010, wybieraliśmy logo. Najlepszym projektem była grafika ze złamaną brzozą z drutu kolczastego na tle biało-czerwonej szachownicy. Graficznie był to bardzo dobry projekt, ale nie wybraliśmy go, ponieważ już wtedy było wiadomo, że "pancerna brzoza" to fikcja – wspomniała Magdalena Merta.
Czego zabrakło w raporcie?
Przypomniała, że w prezentacji pojawiły się "doprecyzowane informacje" dotyczące materiałów wybuchowych na pokładzie samolotu, o których przed laty pisał Cezary Gmyz. – Zabrakło mi informacji dotyczących obecności tlenku węgla w organizmach ofiar. Zmarli nie mogli go wdychać, więc musiał uwalniać się w samolocie zanim doszło do katastrofy – zaznaczyła.
Zdaniem wdowy po Tomaszu Mercie, przyczyna katastrofy z 10 kwietnia 2010 roku jest znana od dawna – to wybuch.